Ostatnio uległem pokusie udzielenia rabatów na jednostkowe usługi. Na dłuższą metę okazuję się być to szkodliwe. Dla nas i dla naszych klientów. Przekonałem się o tym po ostatnim rabacie, który będzie istotnie ostatni.
Podczas umawiania sesji przez telefon zostałem poproszony o zniżkę dla studenta. Ponieważ ta zniżka nie satysfakcjonowała rozmówcy, poprosił jeszcze o zniżkę dla rodzin wielodzietnych. Tej mogłem udzielić już tylko w porozumieniu z wizażystką – ja już nie miałem z czego obniżać. Ponieważ sesja miała odbyć się zaraz po innej sesji, więc wizażystka nie musiała przyjeżdżać specjalnie dla tego klienta i zgodziła się na rabat, a klient wiedział, jakie są warunki jego udzielenia – sesja zaraz po poprzedniej. Klientka z samego rana odwołała sesję, więc poinformowałem klienta, że rabat nie jest do utrzymania. Po argumentach typu „no ale zgodzi się Pan, że xxx złotych za jedno zdjęcie to dużo”, zaczęliśmy rozmawiać bardziej merytorycznie – wizażystka nie da rabatu, jeżeli ma przyjechać tylko dla Pana. Okazało się, że cena nie jest takim problemem dla studenta z rodziny wielodzietnej.
Klient przyjechał niemieckim samochodem, modelem z wyższej półki (i nie był to Volkswagen). Miał na sobie garnitur wysokiej jakości i bardzo dobre buty. Podczas sesji okazało się, że jest dyrektorem z doświadczeniem.
Zastanawiam się, jak nisko trzeba cenić swój wizerunek, żeby przy takiej pozycji zawodowej używać tego rodzaju zagrywek negocjacyjnych. Z mojego punktu widzenia, aby wykonać komuś dobry portret, niezbędne jest pozytywne nastawienie do mojego modela. Trudniej o nie po argumentach negocjacyjnych jak wyżej i zestawieniu ich z rzeczywistością.
Sesja wyszła, zdjęcia moim zdaniem udane. A dla mnie nauczka. Chcę, aby moja praca była oparta o strategię win-win, a po tego rodzaju negocjacjach nie czuję, żebym był „win”. Klient, wiedząc że może dostać rabat, zdeprecjonował swój wizerunek – to co buduje się przez lata i moją pracę.
Powtórzę stery kawał. Na pytanie o rabat mówię, że to stolica Maroka.